Andrej Dyńko: Žančyny na trasie
My jedziem, a jany stajać.
Pradajuć ludzi čarnicy kala daroh. Pradajuć i ałyču miescami, abrykosy, hurki, ale najbolš ciapier — jahady.
Na pavarocie da Biełaha Voziera pad Bieraściem — pa 25 tysiač za litr. Na trasie Bieraście—Minsk, dzie bolš staličnych mašyn, pa 30 tysiač. Jość i chitryja, što prosiać pa 40—50 tysiač, u raźliku na tych, što biaruć pieršaje lepšaje, nie tarhujucca.
My jahady na zimu marozim. Heta praściej, čym varyć. Dzieci dobra jaduć.
«A kolki vam treba?» — pytajecca žančyna hadoŭ saraka.
«A kolki majecie?» — žartuju ja.
«Siem litraŭ vo nabrała», — žančyna tolki pryjšła, jahada śviežaja, siońnia branaja.
Trochi suchavataja ad sušy, nie vielmi sałodkaja sioleta, bo pieršaja pałova leta była chałodnaj, mała cukru ŭ jahadzie. Ale ž jakaja jość.
My b uziali bolš.
«Uładzik, niasi siudy!» — kryčyć jana chłopcu, što staić z druhoha boku trasy, dzie cianiok ad boru.
«I maje vaźmicie!» — naprošvajecca staraja kabieta poruč. — «I ŭ mianie ž jahadka adna ŭ adnu».
Babulka taksama vielmi čyścieńkaja, možna było b uziać i ŭ jaje, nie hidka budzie jeści, čarnicy ž nie myjuć. Nie viedaju, chto i kuplaje ich u ałkaholikaŭ, jakich taksama siarod pradaŭcoŭ niamała. Jość ža i nie hreblivyja ludzi. Ci mo z žalu, na vareńnie.
«Ja siem nabrała, i syn siem nabraŭ», — dzielicca žančyna.
Chłopiec hadoŭ piatnaccaci padychodzić sa svaim płastykavym viadziercam.
Kolki ž śviatoha ciarpieńnia treba mieć, kab brać jahady ŭ hetkuju śpioku! Navat kali vychodzić u les na śvitańni, kali jašče absiadajuć ciabie złyja kamary. Usio adno, pakul nacirkaješ viadro hetkaj poźniaj, redkaj užo jahady, sonca vyjdzie ŭ zienit, i try vady ź ciabie spłyvie.
Kolki treba času, kab nabrać siem litraŭ sioleta, kali jahady drobnyja? Musić, hadzin 5. Plus kab pradać — jašče paru hadzin. I za vaśmi- ci dziesiacihadzinny pracoŭny dzień zarobiš 200 tysiač.
Nikoli nie zabudu, jak i nas brali ŭ les małymi. Sonca piače, baišsia źmiej, a źbiraješ u maleńki žalezny kubačak. Maleńki — kab dzicia chutčej nabirała, kab nie znudžvałasia pa jahadcy kidać u tuju samuju nibyta biazdonnuju pasudzinu. Chtości zabłukaŭ, hukaje: «Oŭ!» I recha. Płyvie pach haračaj smały… Ech, uspaminy…
Sprabavaŭ i ja svaich dziaciej pryvučyć źbirać jahady samym. Piščycie, płačcie, a na voziera nie paviazu, pakul nie naźbirajem piać litraŭ dla mamy i baby. Skončyłasia tym, što synu na adno miesca sieŭ klešč. Vo jašče paskudstva raźviałosia za niadaŭnija hady, raniej my ich nie viedali. Natryvožylisia z tym klaščom i naśmiajalisia.
Ciažka pryvučać da čahości takoha, ad čaho ničoha ŭ žyćci dziaciej nie zaležyć.
A voś žycharam ivacevickich baroŭ — heta vyžyvańnie.
Andrej Fiedarenka ŭ svaich tvorach apisvaje, jak ža jon nienavidzieŭ hetyja jahady, hetyja hryby, bieź jakich i ŭ Savieckim Sajuzie palašučka nie mahła adzieć dzicia ŭ škołu, vyžyć. I ciapier nie moža.
Voś jon, čorny ekvivalent. Ludzi ŭ vioscy radyja mučycca za 200 tysiač za dzień. Daj im spakojnuju rabotu pa 5—6 miljonaŭ u miesiac, buduć ščaślivyja.
Kab im toj miljon novych pracoŭnych miescaŭ, dyk pažyli b choć, jak ich jeŭrapiejskija adnahodki. Taki ty ciarplivy i taki pracavity, narod moj.